Akcja burzenia cerkwi prawosławnych na Chełmszczyźnie i Południowym Podlasiu


Idź do spisu treści

Menu główne:


Z czołgiem na cerkiew. Wspomnienia Anny Szmigel z domu Kalisz, ur. w 1925 r.

Świadectwa epoki > Relacje i wspomnienia


Mieszkaliśmy w Kolonii Świerza 2km od wsi Bereźno (obecnie Brzeźno), gdzie chodziłam do 6-klasowej szkoły powszechnej. W centrum tej dość dużej miejscowości widniała dość duża drewniana cerkiew z daleka widoczna lśniącą kopułą. Mój ojciec Nikodem prowadził 12sto hektarowe gospodarstwo i żyliśmy w miarę dostatnio. W szkole uczony tylko po polsku, a nauczycielami byli Polacy - katolicy. W całej okolicy liczbowo dominowali prawosławni, polaków nie było więcej jak 5%, mieszkali tez Żydzi. Wszyscy rozmawiali na codzień miejscową gwarą ukraińską. Nie dostrzegało się żadnych przejawów wrogości na tle różnic narodowościowych czy religijnych. Pamiętam w 1936 razem z nauczycielami pojechaliśmy Świerży, gdzie znajdowały sie władze gminy, aby wsiąść udział w podniosłej uroczystości poświęcenia nowego czołgu oddanego armii polskiej. Mówiono, że tam gdzieś w pobliżu znajduje się poligon czy jednostka wojskowa, która go odebrała.

Pewnego dnia rano w 1938r. Od strony Brzeźna do naszej Kolonii Świerży dochodził donośny warkot, który nas po prostu przerażał i zaciekawił, bo dotychczas chyba nigdy w tej okolicy nie słyszano takiego dźwięku dobrze słyszanego z tak dużej odległości. Razem z innymi rówieśnikami i niektórymi dorosłymi w pospiechu udaliśmy się tam, aby zobaczyć co tam sie dzieje. Gdy przyszłam zobaczyłam stojący czołg z dużymi łańcuchami zaczepionymi do wysokiej cerkiewnej kopuły. Żołnierze kończyli już podcinanie pokaźnych rozmiarów mocnych drewnianych belek podtrzymujących konstrukcję wieży. Wokół zgromadziło się mnóstwo ludzi, którzy ze łzami w oczach przyglądali się temu przerażająco smutnemu widowisku. Gdy tank z głośniejszym warkotem ruszył, cerkiewna kopuła z trzaskiem powoli zaczęła padać. Donośne wycie silnika mieszało się z rozpaczliwym płaczek zgromadzonych widzów. Wkrótce najwyższa część budowli zakończona dużym prawosławnym krzyżem leżała na ziemi, a nasza piękna cerkiew zamieniła się w bezkształtne drewniane rumowisko. Ludzie długo jeszcze otaczali go w jakimś przygnębiającym milczeniu, nie mogąc pogodzić się z tym co się zdarzyło. Potem pogrążeni w smutku rozchodzili sie do domów jakby z jakiegoś tragicznego bardzo smutnego pogrzebu. Nikt nie odważył się głośno wyrazić oznak swojego sprzeciwu czy protestu. W tamtych latach władze polskie niepokornych prawosławnych ., często bez wyraźnego powodu pozbawiali wolności, poddawali okrutnym torturom a potem bez sądu długo przetrzymywali w więzieniu. Wówczas to w 1937 r. został to zaaresztowany i znosił wymyślnie zadawany ból w czasie długotrwałych prześladowań mój obecny mąż Stefan, który miał zaledwie 17 lat. Jego przewinieniem było tylko posiadanie przypadkowo znalezionej antypaństwowej ulotki. Wracając do domu dowiedziałam się, że do Berezna tego dnia rankiem przybyło wojsko wraz z czołgiem. Wezwano kościelnego, polecono mu, żeby otworzył cerkiew i wyniósł z niej najwartościowsze rzeczy, chciał robić to w wielkim pospiechu, bo wyznaczono na to bardzo mało czasu. Przybysze nie zważając na to, że wewnątrz cerkwi znajduje się cenny ikonostas niezabawem zabrali się do wykonywania poleconego ich dzieła zniszczenia.

Jak pamiętam, cerkiew była zawsze zadbana i otoczona serdeczna troską wszystkich mieszkańców, stanowiła ich dumę i przynosiła pocieszenie ich duszom. Ja, chociaż byłam tak i moi rodzice baptystką, przy każdej okazji chętnie do niej wchodziłam, aby napatrzeć się na jej przepiękny wystrój wnętrza, na posępne ikony wprowadzające w nastrój podniosłej zadumy.

Wkrótce wszystko co pozostało po zrujnowanej świątyni gdzieś wywieziono, a miejsce na której stała starannie wyrównano aby nie pozostał po niej żaden ślad. Pogrążeni w smutku ludzie przepowiadali niechybne nadejście bardzo złych czasów, które mają być karą za tak brutalne nieważenie krzyża i bezmyślne zniszczenie chrześcijańskiej świątyni. To przewidywanie zaczęło stawać się rzeczywistością już w następnym roku, gdy wybuchła wojna i wielu młodych mężczyzn powołanych do służby w polskim wojsku poszło na front i dużo z nich już nigdy nie wróciło. Inni przeżyli piekło znalazłszy się w nieludzkiej niemieckiej niewoli. W końcu lata 1939r. Najpierw przyszli na krótko do nas sowieci a potem za kilka dni ich miejsce zajęli Niemcy. Nie prześladowali tak jak władze polskie prawosławnych, chociaż zaprowadzenie przez nią nowe porządki okazały sie nieznośne i okrutne. Korzystając z wykazywanej przez okupanta swobody religijnej mieszkańcy Berezna postanowili odznaczyć w jakiś sposób miejsce, gdzie stała ich ulubiona cerkiew. Wydobyli zakopaną kiedyś na miejscu gdzie stała buteleczkę z ważnymi pamiątkowymi dokumentami. Jako pomnik postawili obok duży prawosławny krzyż i umieścili je pod nim. Miał on przypominać o istnieniu tu przez długie wieki prawosławnej świątyni i przywoływać pamięć o tym tragicznym dniu jej śmierci w 1938 r.

Gdy skończyła się wojna, która przyniosła prawie każdej rodzinie wiele nieszczęścia i cierpień, dla nas na naszej ojczystej ziemi nie nastał jednak spodziewany spokój, gdyż przeciwko nam skierowała się jakaś niepowstrzymana nienawiść ze strony różnych działających w okolicy polskich ugrupowań zbrojnych, band rabunkowych a potem także wojska i milicji.

Nieszczęścia i cierpienia nie ominęły i naszej rodziny, która związana z kościołem chrześcijan - baptystów zawsze przepojona była duchem miłości bliźniego i w życiu codziennym starała się przestrzegać chrześcijańskie zasady. W 1945r. niespodziewanie przyszli o nas nieznajomi ludzie z biało-czerwonymi opaskami na rękawach. Podawali się za milicjantów i oświadczyli, że maja polecenie zabrać na przeszkolenie 22 letnią wówczas moją siostrę Olgę. Nasz ojciec Nikodem stanowczo temu sie sprzeciwił i powiedział że córki samej nigdzie nie puści. Zapewniali że dziewczynie nic złego sie nie stanie, bo oni nie są z NKWD, a polskimi policjantami. Gdy odchodzili wraz z naszą droga Olą, tatuś jednak uporczywie kroczył za nimi. Gdy znaleźli się na skraju lasu jeden z tych "prawdziwych polskich policjantów" skierowała w jego kierunku karabin grożąc zastrzeleniem, jeżeli ich nie opuści. Od tej chwili Ola przepadła na zawsze bez śladu. Na drugi dzień ojciec udał sie na posterunek milicji w Świerzy, prosił o jakąś pomoc. Ale został wyraźnie zlekceważony. Szukał potem ratunku w komendzie milicji w Chełmie, gdzie sprawę potraktowano lekceważąco i nie spisano nawet protokołu.

Po tym zdarzeniu opuściliśmy nasz dom w kolonii Świerza i przenieśliśmy się do wsi Bereźno, bo było tam bezpieczniej, gdyż ludzie zorganizowali własną samoobronę, która nie dopuszczała do prób grabieży, mordów i porwań. Z jednego domu próbowano uprowadzić dziewczynę, podobnie jak nasza Olgę, ale do tego nie dopuszczono. Pomimo tego nadal nie udawało się uniknąć aktów, przemocy skierowanych przeciwko nam ze strony polskich zorganizowanych grup. Pewnego dnia nasz ojciec wraz z pomocnikiem pojechał końmi na naszą opuszczoną ojcowiznę orać pole. Wieczorem nie wrócił jednak do domu. Przestraszony brat na drugi dzień rano udał się tam. Po wyraźnie widocznych śladach znalazł ojca martwego wraz z pomagającym mu kilkunasto letnim chłopcem. Obaj leżeli zastrzeleni w bagnie pod lasem. Zameldował o tym posterunek milicji w Świerzy, ale pomocy żadnej nam nie okazano. Nie uważano nawet za potrzebne przeprowadzenie śledztwa w tej sprawie. Zamordowanych pochowaliśmy we wspólnej mogile we wsi Ruda.

8 sierpnia 1947 r. do naszej wsi niespodziewanie przybyło wojsko i bez żadnego powodu nakazało nam ładować na podstawioną furę niezbędne rzeczy i jak najszybciej wynosić się z domu. Pod lufami karabinów zawieziono nas i wiele innych rodzin na stacje kolejową, załadowano do bydlęcych wagonów i wiele godzin dzień i noc wieziono w nieznanym nam kierunku. Wyładowano wszystkich w zupełnie obcym mieście Pasłęk. Zdani byliśmy na własne siły na obcej nam ziemi, znalazłszy się do tego we wrogo nastawionym do nas środowisku przybyłych już tu kilka lat wcześniej polskich mieszkańców. Zbliżała się zima, a my pozbawieni środków do życia nie licząc na jakąkolwiek pomoc ze strony nieprzyjaznego nam państwa skazani byliśmy na uporczywą mozolną walkę o swoje przetrwanie.

Anna Szmigiel-Kalisz
Olsztynek, 26 VIII 2008 r.

Dokonując ścisłej wierności słownego przekazu wspomnienia zapisał Piotr Kowal


Uzupełnienie

Gdy 10 lat później po naszym wysiedleniu przybyłam odwiedzić swoje rodzinne strony dowiedziałam się, że prawosławny krzyż postawiony w 1940 r., który jako pomnik miał przypominać o istnieniu do 1938 r. obok niego cerkwi też zniknął bez śladu. Znajomi mówili, że na drugi rok po akcji "Wisła" przyjechała jakaś zorganizowana ekipa zburzyła go, a jego szczątki gdzieś wywiozła, żeby nie było śladu. Na placu w środku wsi, dokładnie w tym miejscu, gdzie stała piękna cerkiew, zbudowano brzydki murowany sklep, który stoi tam do dziś.


* Tak brzmiała nazwa przysiółka wsi Bereźno, nie chodzi tu o kolonię (odległe gospodarstwo) w dosłownym znaczeniu.
** Cerkiew nie miała swojego stałego duchownego. Nabożeństwa odprawiał w niej duchowny dojeżdżający z odległych o 4 km Pławanic.


Wspomnienia nadesłano do serwisu cerkiew1938.pl w odpowiedzi na nasz apel. Wyrażamy gorące podziękowania.

Strona główna | Fakty historyczne | Świadectwa epoki | Fotografie archiwalne | Historiografia | Pamięć historyczna | O nas | Mapa witryny


Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego